Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/032

Ta strona została skorygowana.

ziora Osad, w Kochinchinie lub na Martynice — byleby można wkrótce a znacznie zarobić.
— Tiens! Wszakże to pan, jeśli mię pamięć nie myli, architekturę nową, monumentalną, wyzwoloną z dawnych więzów... Nieprawdaż?
— Tak jest. Nosiłem się dawniej z myślami lekkomyślnemi o ciężkiej, nowoczesnej architekturze. Dziś podjąłbym się wszelkiej pracy, imprezy niebezpiecznej, byleby nie była łajdactwem albo złodziejstwem — dla zdobycia pieniędzy.
— „Zdobycia pieniędzy“? Tiens. Jeszcze jedno... Wszakże to pan, jeśli mię pamięć nie zawodzi — aprobaty sabotażów, oczywiście ideowe — w tym rodzaju... — poważnie szydził pan Czarnca.
Nienaski nie podniósł tej rękawicy. Ciągnął dalej swe upokorzenie z zupełną obojętnością:
— W iem, że szanowny pan ma tu wielkie, różnorodne i rozległe stosunki, że pan zna ludzi bardzo wpływowych, szefów, podsekretarzy, senatorów, że w domu pańskim bywali ministrowie...
Inżynier Czarnca potrząsał głową niby to z odparciem tych twierdzeń, a właściwie z wewnętrznem upajaniem się dumą.
— Ministrowie... — mówił. — Parę razy był tu u mnie dawniejszy minister handlu, dziś zero i gaduła w senacie. Paru innych... I cóż stąd, panie? Są to znajomości towarzyskie. Gramy w brydża i gawędzimy o kobietach. O cóż panu idzie?
— Okoliczności mego życia tak się ułożyły, że muszę zrobić majątek.
— Aż miło słyszeć, że się komuś tak układają