Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/044

Ta strona została skorygowana.

— Iść na rękę? — zapytał Nienaski.
— Tak jest. Nie mam zamiaru bardzo ryzykować, gdyż jestem stary, przyzwyczajony do swego sposobu życia. Ale do pewnego stopnia, do pewnej granicy jeszcze ciągnie wilka w ostępy. Znam szanownego pana z jego tutaj czynności...
Było coś ohydnie plugawego w tem wypominaniu tamtych robót wobec zamiarów giełdziarskich. Wyglądało to na sekretne obcinanie kuponów od tamtego waloru. To też Nienaski mruknął:
— Przedsiębrałem tamte prace nie dla wyrobienia sobie dobrej marki...
— Przepraszam, bardzo przepraszam, jeżeli to poruszyłem... — tłómaczył się starzec grzecznie i bardzo wytwornie. — Jeżeli o czem podobnem mówię, to tylko dlatego, ażeby panu dać dowód, iż stoimy na równej stopie: pan ze swą dobrą wiarą, której ja jestem pewny, jak swojej — a ja znowu z ufnością, ugruntowaną na doświadczeniu, że z panem właśnie mam do czynienia. Dlatego to gotów byłbym odrazu przystąpić do interesu. Z kim innym nie mógłbym wyjawiać się tak bez obsłon przy pierwszej rozmowie o zakulisowych troskach.
— Dziękuję.
Ogrodyniec pochylił się w jego stronę. Po chwili zapalił cygaro, gdy Ryszard za nie podziękował — i ciągnął:
— Proszę pana, ośmielę się powiedzieć, że mnie głęboko cieszy zamysł pański dobijania się z całą forsą o majątek. To dobrze! To nawet bardzo dobrze! Panu, właśnie panu, potrzebny jest majątek.