Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/055

Ta strona została przepisana.

przecie kucharza, któremu płacę pensyę, jakiej za moich czasów nie pobierał sędzia trybunału.
— Nonorgue wcale nieźle gotuje, wcale... Jadłem tam parę razy. Wcale!...
— Wolę przecie jeść z hołotą przy wspólnym stole i to samo, co hołota, bo przynajmniej trucizny się nie lękam.
— I pani baronowa już dawno tak u Nonorgue’a?
— Trzy miesiące! Uwierzy pan? Ale kiedyż nie może być inaczej. To są zbóje, szpiegi, apasze, a przedewszystkiem socyaliści! Ja mu tak, a on mi owak. Ja z góry na łotra, krzyczę, tupię nogami, a on na mnie patrzy z podełba i milczy. Sznuruje usteczka, albo się uśmiecha, aż dreszcz lata po kościach. Wreszcie „prosi“. On „prosi“, żeby mówić do niego grzeczniej i... ciszej. Słyszał pan? „Taki“ prosi, żeby mówić ciszej!
— Tak, czasy są demokratyczne — mówił z udanym smutkiem pan Ogrodyniec. — Jak w geologii, przesuwają się pokłady u góry i w dole.
— U góry! Otóż ja panu oświadczam, że skoro ta zgraja tworzy sprzysiężenie przeciwko nam, to my powinniśmy utworzyć sprzysiężenie przeciwko zgrai! Strajk na strajk! Zobaczymy, co to będzie, gdy my zastrajkujemy! Gdy my na całej kuli ziemskiej urządzimy powszechną grewę generalną!
— To się już nawet tworzy... — wtrącił Nienaski.
— Gdzie się tworzy? — zapytała baronowa, wykręcając ku niemu twarz z rozognionemi oczyma.
— Wszędzie, pani, ale jeszcze nie na całej kuli