Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/056

Ta strona została przepisana.

ziemskiej i nie jednocześnie. Zupełnie zresztą, jak w tamtej grève générale.
Wzdęła wargi i poczęła wnet mówić przewyborną angielszczyzną, zwracając się tylko do Ogrodyńca:
— Arystokracya! Arystokracya! Cóż za nędza! Cóż za ohyda! Nigdzie oparcia, nigdzie kańczuga na te zespoły lamparcie, na te „partye“, stada hyen, wilków, tapirów i gryzoniów! Jakieś wokoło buldogi i kundysy! Człowiek zostawiony jest najzupełniej samemu sobie. Mam wrażenie, jak gdybym miała skończyć na gilotynie. Taki bizon będzie mnie sądził! Broń się sama, powiada do mnie tak zwane prawo!
— No, tak znowu źle nie jest... — wtrącił Ogrodyniec, ażeby tylko coś powiedzieć.
— Nie jest źle temu, kto się umizga do swej służby, kto, po opłaceniu grubej pensyi, jeszcze jej schlebia, stara się o jej łaskawe względy, podszywa się pod jej opinie. Alboż ja nie czytam, co piszą podszczuwacze, kajdaniarze dziennikarscy, rozmaici truciciele? „Camarade Ogrodyniec“! To mnie śmieszy... Zresztą jesteś pan mężczyzną! Co do mnie, ja po dawnemu rozkazuję, rozkazuję i jeszcze raz rozkazuję!
— Cóż gdy oni po nowoczesnemu nie słuchają. Robią to tylko, co do nich należy, do czego się zgodzili za umówioną zapłatę. Ale à propos... Przychodzimy, pani baronowo, z dobrą wiadomością... — przerwał Ogrodyniec.
— Z jaką wiadomością? — spytała wyniośle, siadając na fotelu zasłanym gazetami, niczem królowa na tronie.