Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/061

Ta strona została przepisana.

tym wskaźnikiem instynktu. Niech pan będzie spokojny. Wszystko jest w porządku.
— Cieszy mnie ta dobra opinia.
— Przystępujemy teraz do roboty. Na pierwszy raz będzie pan kupował akcye Uj-Kahul dla siebie. W przyszły wtorek będzie pan je nabywał dla mnie. Wtedy wręczę panu należną kwotę w gotówce. Będzie pan miał nietylko prowizyę, lecz i procent doraźny od każdej akcyi nabytej. O cóż chodzi?
— Zgadzam się.
— Nie czas teraz na nic innego, prócz uwagi. Gdy wyjedziemy na ulicę Quatre-Septembre, każę stanąć. Pan wysiądzie i sam pójdzie na giełdę. Ja zajadę z paradą i wysiądę oddzielnie. Będę tam ostentacyjnie czynił na szkodę Uj-Kahul. Nie będziemy się tam witać ani żegnać.
Automobil skręcił z wielkich bulwarów i gnał w kierunku giełdy. W pewnem miejscu stary pan dał umówiony znak szoferowi. Nienaski wysiadł i poszedł piechotą w zwartym tłumie. Wkrótce usłyszał giełdziarską wrzawę. Wszedł po schodach i wolno mijał hałasującą kulisę. Nasłuchiwał. Patrzał. Minął przedsionek. Jakiś gruby, stary człowiek wydobywał ze siebie jak gdyby bek całą gardzielą:
— Uj-Kahul! Uj-Kahul!
— Otóż to! Twoja się rola zaczyna, faktorze aferzystów... — mruknął do siebie Nienaski.
Niedbałym ruchem dotknął ramienia owego grubego człowieka.