Rano wychodził za interesami, na giełdę i do swych nowych sprzymierzeńców — pana Ogrodyńca i baronowej Halfsword. Wieczorami oddawał się w dalszym ciągu pasyi poszukiwania. Te wytrwałe i nieustanne śledztwa stanowiły jednakże dobrą metodę, gdyż uwieńczone zostały nareszcie, po sześciu blizko tygodniach, dobrym — a raczej fatalnym — skutkiem. Pewnego wieczora, dżdżystego, jak większość wieczorów paryskich, Nienaski kupił trzyfrankowy promenoir do Folies-Bergeres i nudził się tam przez kilka godzin, patrząc na jakąś czysto francuską revue, gdzie ośmieszano osobistości wybitne w rządzie, prasie, świecie, literaturze i teatrze. Nic go to wszystko nie obchodziło, to też miał zamiar wynieść się przed końcem widowiska. Błądził po sali tam i sam, spoglądając według swego zwyczaju w krzesła, ukryte w głębi amfiteatru, oraz na wysokiej galeryi. Tak już przywykł do bezskuteczności poszukiwań, że czynił to raczej z nałogu, czy obowiązkowości względem własnego postanowienia. Stał właśnie z lewej strony sali, nie patrząc na głupstwa sceny. Mierzył oczyma twarze piękne i brzydkie. Wtem pewien profil zmusił go do wzdrygnienia od stóp do głów, — uderzył weń, jak dzika burza radości. Zawiedziony tylekroć, Ryszard nie ufał już oczom. Znał te złudzenia bardziej duszy, niż ciała, które prawdziwie nieraz kazały wzrokowi widzieć postać nie istniejącą. To też sprawdzał teraz pokusę z uwagą, z badawczością, ze ścierpniętemi stopami i dłońmi, z zimnem lodowatem w sercu.
To jednak była niewątpliwie Xenia.
Siedziała w jednem z krzeseł amfiteatru. Jej to
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/062
Ta strona została przepisana.