Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/063

Ta strona została przepisana.

była postać, jej głowa! Jej połyskujące czarne włosy puklem niezrównanym wymykały się z pod aksamitu kapelusza! Rozmawiała z jakimś mężczyzną, który obok niej siedział. Twarz jej była wciąż uśmiechnięta, rozradowana...
Jakież to było szczęście, jakie szczęście patrzeć tak i utwierdzać się w pewności, że to nareszcie jest ona! Serce poczęło łomotać w piersiach. Myśli spłonęły w ognistych językach radości. Jak przykuty do miejsca, zastygał wszystek, a przecie zarazem płonął od ognia, ulatującego w górę. Najcichsze modlitwy, ostatnie jęki, najsłodsze nazwy, milion pozdrowień z głębokości, z otchłani odtrącenia, z przepaści nędznej bezsiły... Obejmował ją oczyma, ogarniał wzrokiem, przyzywał, wołał. Nie wiedziała nic o tym wzroku — zatopiona oczyma w twarzy blondyna, który z nią rozmawiał. W przelocie, mimowoli Nienaski zwrócił i na niego uwagę. Był to już nieco starszy człowiek, lat około czterdziestu, łysawy, o pięknym, subtelnym profilu i ładnym blond wąsie. Typ, a raczej wielkomiejski wzór, wytwornego Francuza. Człowiek ten uśmiechał się do Xenii, patrząc bez przerwy w jej oczy, coś z cicha mówił.
— To nic, to nic! — mówił niepowołany świadek tej rozmowy. — Bóg zapłać, Xeniusiu! Więc to ja cię widzę nareszcie! To już nie jest sen! To nie jest obłęd! To nie jest halucynacya, ani fatamorgana! Twoje to przecie usteczka ozłaca ten radosny uśmiech! To twoje brwi, twoje sobolowe, prześliczne brwi! Twoje to oczy patrzą na tego pana!... Xenia! Xenia!..