Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/064

Ta strona została przepisana.

Nie słyszała wcale tych krzyków duszy, które, zdawało się, byłyby w stanie ziemię w biegu zatrzymać. Ani razu oczy jej nie skierowały się na scenę, ani razu nie odwróciła się głowa od twarzy tamtego pana.
Ta poza jej głowy poczęła wreszcie narzucać się świadomości. Męka zrozumienia poczęła ogarniać jestestwo. Rozpacz, jak stopudowe kowadło przygniotła piersi.
— Oto dlatego nie chciała mię już tutaj widzieć! Ach! więc to dlatego!... — dowiadywał się rozum, jakby od uprzejmego furtyana, który to wszystko nareszcie palcem pokazał i szczegółowo noocznie wytłómaczył.
Spazm zazdrości ścisnął pięście i jadem śmiertelnym napełnił serce. Kroplisty pot zrosił czoło. Jedna myśl, pierwsza i ostatnia, przerznęła się poprzez to wszystko:
— Adres! Dowiedzieć się o adres! Rozmówić się!
Jakimże sposobem uzyskać możność rozmowy? Bał się każdego ruchu, każdego kroku, każdego gestu, ażeby nie stracić Xenii z oczu. Nie mógł się zdecydować na żaden krok. Jeżeli z tego miejsca odejdzie, straci ją z oczu! Zanim dobiegnie na górę, ona już przepadnie. Stąd ją widział nieomylnością wzroku! Zarazem rozumiał, że przedstawienie dobiega końca. Przy wejściu do teatru ją spotka. Będzie śledził. Już wychodzono. Oto ostatnie kuplety, wrzaski, śmiechy, brawa, klaskania. Tłum widzów ruszył się z miejsc nagle i ze wszech stron. Nienaski poskoczył ku wyjściu. Ale tych wyjść było kilka, nadto niektóre z nich