Bezsens to jest przecie gonić piechotą pędzący automobil, który uwozi szczęśliwą parę... Bezsens to jest przecie zatrzymywać automobil osób, które są w jego głębi. Dobrowolnie tam wsiadła. Ten pan za nią. Trzeba się uciszyć i uspokoić.
Błądził, nie mogąc trafić na bulwary. Pytał o to jakiegoś przechodnia. Ten śmiał się, pokazując mu bulwar, o parę kroków odległy. Nogi niosły go dokądś. Widok tysiąca kolorów lamp elektrycznych, szyldów, ruchomych znaków, kół, liter żółtych, ponsowych, zielonych, niebieskich, fiołkowych rznął oczy, jak okruchami szkła Nie wiedząc, co czynić, Ryszard wszedł do narożnej Café Cardinal i kazał podać kieliszek koniaku. Pił trunek, który ogrzewał zlodowaciałe serce i, jakby pięścią, strącał dokądś wstające jęki. Łzy głuche padały w kieliszek. Ach — do pioruna! — widok schodów! Schody, schody! a następnie Xenia... W oczach migoce połysk samochodu.. — Dużom się dowiedział — ha! — mówił Ryszard do siebie. — Byłem tuż. Mam szczęście. Czemu wtedy nie poszedłem na górę? Zdziwiłaby się. Bardzoby się zdziwiła. A teraz!
Przewinął się profil jej twarzy i uśmiech, darowany tamtemu. Teraz właśnie w głębi tego automobilu. Tak! Teraz właśnie usta jej schyliły się do jego ust...
Odtrącił niedopity kieliszek, zostawił na stole pieniądze i wyszedł. W nocną szarugę... Ciemnemi ulicami. wśród ludzi, wzdłuż obmurowań Sekwany... Patrzał w czarną toń, porzniętą śpiczastemi smugami wielobarwnych świateł. Nakładał na się jak gdyby
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/067
Ta strona została przepisana.