Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/069

Ta strona została skorygowana.

nym pozorem. W uszach rozlegał się radosny huk strzałów, które trupem Xenię położą. Po tych upragnionych strzałach raz wraz w ognistem kole męczarni zalegała błoga cisza. Spokój nareszcie! Gdy już nie będzie Xenii, nie będzie jej serce żałowało. Gdy trzeba będzie ukrywać tę sprawkę, nadejdzie zapomnienie o miłości. Tamci zrobią tę rzecz czysto... Lecz oto skądciś, jakby ze drzwi ciemności, wychyliła się twarz wytwornego pana w cylindrze. Jego spojrzenie, jego uśmiech, ruch głowy!... Ryszard zatoczył się w pustej ulicy. Bezdenność żalu, niewysłowione uczucie, jak u psa, któremu pan umarł... Cóż za pociecha, gdyby ją nawet zabito? Cóż z tego? Już przecie dokonała się zdrada na zawsze! Niema już Xenii! Jakąż radę poda wymędrkowana zemsta? Jeszcze raz podźwignął się z tej zapadni obłąkania ku radzie poprzedniej. Przemocą myśli układał plan szczegółowy, wmyślał się w knowanie fenomenów czynu. Zatopiony w tych wybiegach niedoli, krążył wciąż na tem samem miejscu, pod nagiemi drzewami, które deszcz chłostał. Było to na jakimś pustym, nieznanym mu placu. Chodził sam jeden, zataczał koła jednakie, aż do chwili, gdy mu z całego planu nikłe jakoweś wspomnienia wyrwały podstawę. Znowu runęła nań bezradna męczarnia, upust wzruszeń, powodujący nędzę upadku. Odszedł z tego miejsca i wlókł się znowu ulicami, które późna noc ogołociła z ludzi, ślepy, śmieszny i głupi brnął wpoprzek olbrzymiego miasta — przez czarne piekło. Spotykał już tylko włóczęgów i rozpustnice, czatujące na nich. Od widoku rozpustnic wstrząsała się w nim boleść,