Być może, że wołał głośno, bo go końcem buta potrącił jakiś człowiek. Coś gadał. W mroku nie można było rozpoznać, kto to, w zaćmieniu zrozumieć, czego chce. Ryszard nie chciał rozmowy, ślepy, śmieszny i głupi, a jednak niosący widok Boga w sercu swojem, odszedł z tego miejsca w nocną szarugę.
W kilka dni po przygodzie w teatrze, przed hotelikiem, gdzie Nienaski mieszkał, zatrzymał się automobil ciemno-zielony i tak wielki, że zatarasował podrzędną ulicę, a do stanu radosnej ekstazy doprowadził właścicielkę tego zbioru pokojów. Sama, we własnej osobie wprowadziła inżyniera Czarncę na piętro i wskazała mu drzwi „apartamentu“ Nienaskiego. Tęgi „bussinesman“, jak się sam chętnie nazywał, wstąpił do pieleszy Ryszarda, udając, że nie widzi ani dywanu na schodach, wydeptanego przez pokolenia, ani wygniecionych mebli „apartamentu“. Rozmowa toczyła się żywo i przyjemnie o rzeczach najrozmaitszych. Okazało się, że inżynier dobrze już jest poinformowany o stosunku z Ogrodyńcem i Halfswordową, aczkolwiek nie wie, co się w tem naprawdę święci. Usiłował za pomocą przytyków i konceptów coś wysondować, ale to wcale nie wydało rezultatu. W trakcie rozmowy wspomniał o pewnym planie, który właśnie Ryszardowi przyszedł do smaku. Mówił w sekrecie, że agituje się teraz w Paryżu sprawa przeprowadzenia wielkiej linii kolejowej, która ma przeciąć Amerykę Południową, od oceanu Atlantyckiego, poprzez lasy Brazylii i stepy Argentyny.