dobre. Nie miał chęci wlec się dalej. Do domu nie było poco wracać. Dzień był mglisty, lecz miły, cichy. Ryszard postanowił chodzić z godzinę po parku. Biła właśnie trzecia godzina na zegarze Senatu. Zawrócił w aleję i, potrącając laską pnie drzew, zatopił się niepostrzeżenie w swe myśli-czucia. Doszedłszy do schodów, zawrócił i stał w miejscu, niezdecydowany, co dalej robić: wracać do siebie, czy jeszcze czekać na wypadki... Aleja główna była prawie pusta. Gdy w nią teraz wzrok skierował, stracił wątek swych myśli. Jak woda z naczynia, które nagle pękło od potężnego uderzenia, wysączyły się wszystkie... Dech zamarł, stanęło w biegu serce, tętna przycichły. Cichy, radosny szum w uszach. Ten moment życia, jedyny i nieskończony!... Panna Xenia Granowska szła sama środkiem alei — czarna, aksamitna, połyskliwie wyraźna na żółtej drodze, uderzająca, jak okrzyk trwogi. Nienaski bezmyślnie posunął się na spotkanie idącej. Zrównał się z nią. Gdy był o dwa kroki, podniosła głowę, oczy spuszczone na ziemię i, w odpowiedzi na jego ukłon, wydała lekki okrzyk zdziwienia:
— A! pan Nienaski...
Zatrzymał się i nieśmiało wyciągnął do niej rękę. Mając w swej dłoni jej dłoń w dziwnie małej, czarnej rękawiczce, zwolna ocucał się z nierozumu. Fale obłąkania, przez tyle dni i nocy huczące w całem jestestwie, teraz opadały bezsilnie. Patrzał na Xenię — i przedewszystkiem tego nie mógł pojąć, że nie czuje spodziewanej radości. Ani szczęścia, ani uciechy... Po prostu nic. Spostrzegł natychmiast, że
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/081
Ta strona została przepisana.