Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/082

Ta strona została przepisana.

ma wargi zlekka ukarminowane, — paskudnie, jakiemś smarowidłem na czarno usmolone lśniące brwi, a nawet pod czarodziejskiemi oczami, w zagłębieniach dolnych powiek jakieś śniade macania farbą. Zresztą puder... Te obserwacye i wrażenia trwały niepomiernie krócej, niż ich opis. Na wdzięczny, kokieteryjny jej uśmieszek, odpowiedział niezbyt przychylnem słowem:
— Jeżeli pani spotkanie ze mną i obecność moja w tym parku sprawia przykrość, mogę zaraz odejść. Chciałbym tylko wiedzieć, jaki jest adres pani mieszkania, gdyż mam dawno jakąś ważną posyłkę od pani Topolewskiej.
Żadnej posyłki nie miał. Kłamstwo to utworzył w tejże chwili, w błyskawicznem olśnieniu, iż w ten sposób, przez zaciekawienie, adres wyłudzi.
— Ma pan posyłkę? Dla mnie?
— Tak.
— Od Saby?
— Tak.
— Dawno?
— O, bardzo dawno! Ponieważ pani zabroniła i pani Żwirskiej i pani Topolewskiej udzielenia mi swego adresu, nie mogłem oddać. Już to blizko trzy miesiące, bo od przyjazdu, mam u siebie.
— Jeżeli to jest co do jedzenia, to ładnie wygląda... i pachnie.
— Źle to nie pachnie, więc, widać, nie jest jadalne. Zresztą, nie wiem.
— Skądże to pan wie, że zabroniłam Sabie i Lencie dać panu mój adres? — pytała z przewrotnym