— Tak, o to prosiłem półtora roku temu w Ujazdowskim parku...
Nic na to nie odpowiedziała. Znowu osuszyła oczy chustką, pytając:
— Kiedyż pan stąd wyjedzie?
— Za parę tygodni. Zapewne, tak... Za parę tygodni.
— Czy można zapytać, — pan się tu zajmuje sprawami społecznemi, interesem polskich stowarzyszeń, organizacyi... Prawda?
— Mniej więcej. Tak, jak wszyscy...
— Bywa pan także i u ludzi bogatych?
— Bywam u paru.
— U pań bogatych?
— Bywam u jednej bogatej damy.
W owej chwili przechodziła obok dziewczynina — obdartus, sprzedająca wczesne, bezwonne fijołki. Stanęła przed ławką, nadstawiając swój koszyk z kwiatami. Nienaski kupił dwa bukiety i podał je pannie Granowskiej. Przyjęła je z wdzięcznym uśmiechem. Gdy włożyła te bukieciki między klapy swego zimowego paltota, stała się urocza, jak samo widzenie piękności. Smutek, przechodzący przez jej serce, powlókł twarz bladością, a oczy nowym wdziękiem zaczarował. Milczała. Nienaski siedział obok niej również w milczeniu. Tuż obok siebie miał teraz ten jej paltocik, który w Folies Bergeres był widziadłem, snem, obłokiem znikającym... Poczynały się w nim tortury duszy, których przebieg znał tak dobrze... Podniósł głowę i, patrząc w jej twarz, mówił:
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/088
Ta strona została przepisana.