Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

w nie spojrzenia, jakby w te gmachy zabaw miotał bomby. — To tu pewnie zgubiła się dusza Xenii. — Wspomniały mu się teraz imiona pań Topolewskiej i Żwirskiej. Ohydne klątwy przytłukły te dwa imiona. Szedł środkiem bulwaru. Trafił na wolny róg ławki pod drzewami. Usiadł tam, zgarbił się, zwiesił głowę i patrzał w ziemię. Mżył drobny deszcz i chłodna, zimowa wilgoć osiadała na twarzy, na rękach, na odzieniu. Potworna siła ciskała jego duszę w nieznane przestwory. Wszystko było blizkie. Dziś przecie widział był uśmiech Xenii, uśmiech dziecka, w którym odbija się miłość, jak obłok w jeziorze — niewinne lśnienie życia wewnętrznej cnoty. To Bóg swój blask usłał wtedy w tę twarz umiłowaną podczas krótkiego mgnienia oka. Ale skądże! To było przecie pospolite, człowiecze oszustwo! Mówiła mu, że już nigdy nie zobaczy tamtego „adwokata“. Powiedziała, że na to może przysiądz w kościele... Może i prawda! Pocóż ma zachowywać wierność wobec jednego, lub dwu, kiedy ich jest tylu w ulicach szumnego miasta?...


Późno w nocy, u siebie w mieszkaniu, począł pisać. Sporządzał jakiś waryacki testament, czy list do tej panny. Przyszło mu na myśl, że to, co spisał w tej chwili, ona przetłómaczy na francuskie i, żeby się pochwalić, odczyta. Więc zdrętwiała mu ręka, skostniały palce i nie chciały stawiać liter. Chodził tam i z powrotem wzdłuż pokoju, szukając nadaremnie