Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/107

Ta strona została przepisana.

jechał do Ogrodyńca. W tej porze stary pan zazwyczaj drzemał, lecz przyjął tego gościa. Siedzieli w jego gabinecie — starzec w głębokim fotelu, z nożyskami krzywo ustawionemi na dywanie i sękatemi dłońmi, które zahaczał jedną o drugą. Nie spuszczał oka ze swego gościa i uważnie go słuchał. Nienaski chodził nerwowo po pokoju. O tej godzinie nie chciał być sam. Za żadnę cenę! Rozmawiał żarliwie o byle czem, o interesach, o Uj-Kahul, zdawał sprawę z kupna akcyi, które płacił od tygodnia per cassa. Domagał się, żeby tę sprawę raz wyjaśnić — zarobić, albo stracić! Ogrodyniec uspokajał go zimnem i zawsze jednakiem twierdzeniem, że rzecz wyjaśni się już bardzo niedługo. Chodzi o skupienie reszty akcyi po cenach jak najniższych, a w taki sposób, żeby tego nie postrzeżono, żeby to nie budziło niczyjej uwagi. Teraz należało je nabywać na rachunek i dla inżyniera Lafleura, dyrektora kopalni w Uj-Kahul. Dowodził, że cała sprawa zależy od szybkości wykończenia kolejki, prowadzonej całą siłą do tej kopalni. Skoro pierwsze pociągi — węglarki ruszą po tej nowej linii podjazdowej, Lafleur puści w ruch wszystkie szyby naraz — i wtedy akcye skoczą szalenie.
— Teraz szanowny pan rozumie sytuacyę... Mamy w ręku złoto... — mówił z dobrotliwym uśmiechem.
— Rozumiem. Ale ja myślę o tem, żeby zarobić, gdyż muszę wyjechać.
— Wyjechać? Pewnie do Ameryki? Z tym Czarncą? Ależ niech pan tego nie robi! Niech pan o tem nawet nie myśli!
— Cóż ja mam robić?