Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/110

Ta strona została przepisana.

— Szczęśliwy pan!
— Szczęśliwy? Spokojny jestem. A czy szczęśliwy? Nie szukałem na świecie szczęścia.
— Spokojny, to właśnie znaczy — szczęśliwy.
— Coś panu jest i to bardzo dokuczliwego, kiedy spokój nazywa pan wprost szczęściem.
— Mnie coś dokucza, w istocie — dokucza.
— Ja to spostrzegam. Myślałem, że pan jesteś, po uniesieniach młodości, człowiekiem uspokojonym i na trzeźwo przedsiębiorczym. Teraz widzę, że to może niezupełnie dobry wybraliśmy kierunek drogi — przez giełdę. Tak sądzę, lecz może się mylę. Ale à propos... Może dałoby się w jakiś sposób zaradzić na to, co panu dokucza?
— Nie, panie. Na to rady niema.
Po chwili, jakby obudzony z twardej zadumy, podchwycił z żywością:
— Szanowny pan zapytuje, czy na to, co mi dolega, nie możnaby jakoś zaradzić? Przepraszam. Nie zrozumiałem. Ależ — tak!
— Proszę uprzejmie, jestem do usług!
— Wracam wciąż do tej samej myśli z uporem maniaka. Zagłębie śląskie, karwińskie, krakowskie — otchłań węgla największa, jak przypuszczają, w Europie. Siła tam polska leży, potęga jej. Lud polski kopie te skarby w Polsce na korzyść obcych. Nie mogę o tem myśleć! Są w kraju olbrzymie kapitały i nie ruszają się, żeby tę martwą siłę uczynić niezwalczoną potęgą. Bo nawet, gdyby użyczeniem losu szczęsnego, jak nowoczesne Włochy, za naszych dni urzeczywistniły się marzenia pokoleń, nic innego nie