Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/112

Ta strona została przepisana.

— Jakto co? Życie polskie wyrastałoby za panem, jak zboże za pługiem. Przecie to byłby siew i uprawa!...
— Jestem za stary, ażebym mógł życie tworzyć. Ale i pan... Gdybyś pan zebrał i posiadł, przypuśćmy, kapitał w tym zakresie, co ja, to i tak niewiele zdołałbyś zdobyć na owych Niemcach. Byłaby to walka w próżni, bój średniowiecznego rycerza z wyćwiczonem wojskiem tęgich nowoczesnych żołnierzy. Niech się pan na mnie nie obrazi za to, co powiem. Ma pan niewątpliwie serce szlachetne, lecz głowę gorącą. A to darmo, głowa musi być zimna.
— Gdybym ja posiadł takie kapitały, jak pan! Żarty! Wolne żarty! Ależ dźwignąłbym cały nowy świat.
— Cóż takiego? „Świat“... Nie rozumiem żadnych metafor, żadnych przenośni i hiperbol.
— Wydzierałbym całe krakowskie zagłębie, teren po terenie, szmat po szmacie! Biłbym kopalnie. Dawałbym zarobek nie tylko ludowi, ale i spólnikom z magnateryi. Bo szedłbym od pałacu do pałacu, udawadniając dzisiejszemu motłochowi arystokracyi, że musi się na polską potęgę przeistoczyć, musi przestać być martwą siłą, bo przecie na polskiej ziemi siedzi, nie na księżycu!
— Panie, pieniądze i stosunki z arystokracyą psują, deprawują. Pieniądze uczą być arystokratą. Uczą żyć, szaleć, hulać, spuszczać. Jeszcze pan wszystkiego nie wie, cobyś robił. A ja to już wiem. I stąd pochodzi mój spokój.
— Może pan tak mówić, bo, istotnie, nie złoży-