Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/114

Ta strona została przepisana.

— Pan dziś źle wygląda... — rzekł Ogrodyniec.
— Jestem trochę niezdrów... — odpowiedział. W istocie dzwonił zębami.
— Proszę zostać dziś u mnie na herbacie. Wypijemy po kieliszku wina. Jest to pewnie febra, która przejdzie...
Nienaski podniósł na niego oczy prawdziwie konające. Cicho, uprzejmie rzekł:
— Dziękuję panu. I ja sądzę, że to przejdzie. Z przyjemnością zostanę. Z przyjemnością... zostanę...


Następnego dnia nie poszedł również do Xenii w popołudniowej godzinie. Lecz wieczorem, o siódmej krążył dokoła jej bramy, jak detektyw. Cztery ulice, obejmujące kwadrat domów, przemierzał równym krokiem, czatując na rogach. Xenia wyszła ze swą towarzyszką, ową Thérèse Neville, na obiad do restauracyi, mieszczącej się w parterze lokalu, przy końcu tej ulicy. Przed oknami tej „crémerie“ stały jakoweś wazony, w których mokły uwięzione krzewy. Nienaski mógł bezpiecznie zasadzać się wśród tych zarośli i patrzeć na manewry Xenii. Nic nadzwyczajnego nie odkrył. Jadła mizerny obiad, rzucała powłóczyste spojrzenia wzamian, zapewne, za powłóczyste spojrzenia współbiesiadników. Stał za oknem w taki sposób, nawrprost Xenii, siedzącej w głębi sali, iż jej wejrzenie, skierowane na jakiegoś młodzieńca, który wieczerzał właśnie pod oknem, zwrócone było jak gdyby w jego stronę.