Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/117

Ta strona została przepisana.

trumien zmarłych zakonników, przerobiony teraz na tanchudę apaszów, złodziejów kieszonkowych, i biedoty Montmartru — wydawał mu się być jakimś równoważnikiem, odwrotną stroną giełdy. Swą obecność tu i tam Ryszard obwiniał o podtrzymywanie tych obudwu instytucyi. Były to myśli i uczucia jałowe, bezpłodne, jak mówił Ogrodyniec.
Xenia z towarzyszką dość prędko wycofała się stamtąd i wróciła do domu.
Nazajutrz te obiedwie panie przyszły już wystrojone na obiad. Wprost z restauracyi udały się do jednego z kabaretów na górze Montmartru. Ryszard niepostrzeżony podążył za niemi. Zauważywszy, że poszły na dół, kupił sobie bilet na galeryę. Sala tego teatrzyku była niewielka i z galeryi, obiegającej ją wokół, widać było wszystko, jak na dłoni. Oparłszy łokcie na pluszowej balustradzie, z twarzą schowaną w dłoniach, patrzał z góry na Xenię, siedzącą w krzesłach tuż pod nim. Znowu miał przed oczyma każdy jej gest i ruch. Na scence tej budy coś się odbywało, były kuplety, śpiewy i hałasy, dowcipy i chryje. On tego nie widział, śniło mu się chwilami, że jest w Tatrach, że w swej górskiej pieczarze marzy o szczęściu ujrzenia Xenii dalekiej. Oto jest to szczęście! Realizacya marzenia... Stracił wątek swego życia, zawieruszył sobie rozumienie wszechrzeczy, zmylił się w swej drodze. Jakże miał żyć, nosząc w sobie to piekło?

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Osaczały go ciche zamiary, łagodne podszepty, niepostrzeżone impulsy. Co zrobić? Miał ze sobą