Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— Zaraz sobie pójdę. Noc teraz. Zepsucie jest instynktem — powiadają ci panowie — impulsem naturalnym kobiet, niezwalczoną niewiadomą, która krąży w ich krwi. Jest tem, czem jest chaos, negacya, artyzm, spuszczenie z łańcucha bestyi, utajonej w człowieku, czem jest łotrostwo wiecznej zmiany i wiecznej zdrady — rozkosz zdrady — żywioł szatana!
— Panie Nienaski! — krzyknęła.
— Zaraz sobie pójdę. Jednego nie widzą ci artyści, doradcy i mandataryusze szatana, że gdybym każdego z nich nazwał synem nocnej nierządnicy, dzieckiem nierządu, albo bratem nierządnicy, toby mi każdy z nich skoczył do oczu, żeby je wydrzeć. Czemu to? Czemu?
— Niechże pan nie krzyczy!
— Och, prawda, tu jest cicho! Chcę pani powiedzieć, że łotrem jest ten, kto wychwala użycie kosztem szczęścia matki, patrzącej w kołyskę sześcioniedzielnej córeczki. Podlecem ostatnim, szują i zwierzęciem jest ten, kto nadobnymi wierszami swymi popycha ogłupiałą kobietę, żeby się zaprzedawała zabawie. Głupią jest ta nieszczęsna kobieta — szelma, która sobie samej niweczy najwyższe szczęście marzycielstwa i najsłodszy, jedyny w ludzkości dźwięk — „mama!“ — dla zgniłego zbytku. Przecie pani nie zna rozkoszy macierzyństwa!
— Niestety! Nie... — stęknęła z niewymownie komiczną rozpaczą.
Ochrypły jego głos, z zaschniętego gardła lecący, urwał się i rozbił na tym śmiechu, jakby przepadł potłuczony o ściany i podłogę. Z sąsiedniego pokoju,