Nazajutrz, punktualnie o godzinie czwartej, wszedł w bramę tego domu i zadzwonił do drzwi, oznaczonych imieniem „Thérèse“. Xenia otworzyła mu natychmiast. Nie miała ani ust umalowanych, ani uczernionych brwi. Była to Xeniusia Granowska z parku w Łazienkach. W korytarzu było okno i ostatnie lśnienie światła ukazało istotną cerę i barwę jej twarzy. Zaprowadziła go do swego pokoju i wskazała mu fotel. Sama usiadła naprzeciwko. Cóż za dziwnego doznał olśnienia! Skądże się wzięła i jakim sposobem przedziwna cisza w sercu, światło rozumu w głowie, tak wielka radość w całem ciele? Istne ułaskawienie z katorgi! Pierzchły wszystkie męczarnie, zginęły troski, uchylił się całkowity świat złych i wzburzonych myśli. Nastała cisza i szczęście wykwitało z niej w oczach, jak kwiat z wiosennego poranka. Uśmiechnął się do tej „niewiasty“, do swego snu ciężkiego, do tęsknoty tylu nocy i dni. Sam ten uśmiech stał się dlań laską, ozdrowieniem z tak długiej i ciężkiej choroby. Nie mógł od jej twarzy oderwać oczu, gdyż znajdowały ją piękniejszą, niż były tak bezgraniczne marzenia senne o jej piękności. Wszystek przemienił się we wzrok i w jej oczach znalazł się wszystek. W tych zaś jej oczach, na licach począł wywijać się z nicości uśmiech taki sam, jak w Luxemburskim ogrodzie. Przeleciała wskroś zanikającej świadomości sonda, zbroczona w serdecznej krwi: pamiętasz, że tamten uśmiech był kłamstwem, oszustwem? Lecz sonda ta trafiła na głębię szczęścia.
— Już pan nie jest moim przyjacielem? — zapy-
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/124
Ta strona została przepisana.