Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

— Niech mi pani powie szczerą prawdę, co było z tym adwokatem?
— No, było to, co mówiłam. Jużem panu mówiła i więcej nie będę ani słowa o tem!
— Cóż to ma za związek ze sprawą ojca?
— No, ma i basta! Nie będę o tem mówić!
— Najmiemy teraz innego adwokata.
Podniosła na niego oczy żywe i płomieniste, pełne ogni i szczerego uczucia. Spytała z serca:
— Zrobiłby to pan dla mnie?
— Wszystko zrobię!
— Ale pan nie ma pieniędzy... — mówiła, wydymając wargi. — Dla zbawienia ludzkości, toby tam pan jeszcze znalazł w kieszeni parę franków, albo dał się ukrzyżować, ale żeby wybawić z biedy jednego człowieka... Skądże znowu? Jeszcze takiego, jak mój ojciec!
— Zobaczymy.
Siedziała w swym fotelu zamyślona. Gdy Nienaski, oparty o brzeg komina, patrzał w nią bez przerwy, zdawała się nie wiedzieć wcale o jego obecności. Jej stopa, wysunięta z pod sukni, była w ciągłym ruchu, a błysk łagodny lakierowanego bucika przykuwał do siebie oczy.
Głuche jakieś uczucie ciemną barwą napełniło jej oczy. Latało wokół szczęście, było w tej izbie, jak wielobarwny motyl wiosny, i znowu dokądś pierzchnęło. Nie długo już bawił. Umówiwszy się, że o tej samej porze przyjdzie nazajutrz, wyszedł z pośpiechem.