się dały jakieś wyrazy, zrazu niejasne, później coraz zrozumialsze.
— Źle mi. Kiedyś tu przepowiedziałeś...
— Niechże pan o tem nie myśli! I niech mi pan tego nie pamięta.
Starzec znowu uśmiechnął się, a raczej skrzywił żałośnie. Szeptał:
— Sprawa Uj-Kahul... źle... Gdy umrę, wszystko stracisz. Panie... panie Nienaski. Oszuka cię Lafleur...
— No, trudno! Przeboleję. Niech pan teraz o tem nie myśli...
— A cóż poczniesz?
— Wrócę.
— Dokąd?
— Do kraju.
— To ja namówiłem cię do tej afery Uj-Kahul.
— Proszę już o tem nie wspominać!
— Żałuję teraz.
— Ja nie!
— A do Ameryki? Z Czarncą?
— Już nie! Och, już nie!... — mówił Ryszard z radością.
— Pewne?
— Pewne. Daję słowo honoru.
— Czemuż to?
— Polepszyły się tutaj moje interesy i nadzieje. Zmieniło się na lepsze we mnie i koło mnie... — mówił z radosnym wciąż uśmiechem.
— To bardzo, bardzo dobrze...
Starzec westchnął i znowu mówił:
— Cóż poczniesz? W kraju?
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/135
Ta strona została przepisana.