Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Skoro wszystko mam tutaj stracić, będę zarabiał na życie.
— A cóż plany... plany?...
— Nie zrzekam się planów. Trzeba podejmować pracę około organizowania narodowego i społecznego robotników śląskich, karwińskich, krakowskich. Chwycę się tej ostatniej deski ojczystej, gdy tam wszystko ma w niemieckiem morzu utonąć. Będę z innymi pracował nad stworzeniem kadrów uświadomionych z tego ludu. Jaka szkoda, że nic nie będzie z myśli o polskich kopalniach!...
Ogrodyniec dźwignął swe bezsilne powieki, i oczy jego spojrzały ostro w twarz Nienaskiego. Po chwili skinął na sekretarza i rzekł do niego po francusku.
— Zadzwonić!
Gdy ten nacisnął krążek dzwonka, stanął we drzwiach młody lokaj Ogrodyńca, Polak, Witold. Starzec rzekł do sekretarza:
— Otwórzcie obadwaj kasę!
Lokaj Witold w towarzystwie sekretarza zbliżył się do szafy ogniotrwałej. Sekretarz ją otworzył. Nienaski patrzał na tę procedurę, bez przerwy myśląc o Xenii. Z radością śnił o jutrze. Był rad — niestety! wryznać to trzeba — że ta noc prędzej minie wskutek przygody z chorym. Liczył godziny, pozostające do jutrzejszej czwartej po południu. Patrzał teraz z ciekawością na coś tak egzotycznego w jego życiu, jak wnętrze kasy ogniotrwałej, naładowanej rozmaitymi „walorami“. Wszyscy obecni mieli oczy wlepione w jej wnętrze, jak wilki w padlinę. Ogrodyniec rzekł po polsku do lokaja Witolda.