Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/140

Ta strona została przepisana.

ordynku, żeby wywalczyć jedno mgnienie szczęścia, jedno olśnienie niewiadomego nad złem zwycięstwa! Xenia, dziecko niewinne — urwis, wisus, łobuz, kozak — któremu się zachciało udawać przed sobą paryską ladacznicę. O, szczęście, szczęście! Minuty rajskiego doświadczenia!
A toż drugie! Poniżenie duszy, giełda, związek z szachrajami i szwindlami, — a teraz nagle ten oto zapis! Pięć milionów na ziemię polską! O, szczęście, szczęście! Stary giełdziarz, krętacz, robigrosz — i taka jego chwila ostatnia! Ryszard patrzał na bezwładną głowę umierającego — i nie czuł najsłabszego żalu z tego powodu, że ten człowiek umiera. Dziwna to rzecz powiedzieć, — czuł szczęście wysokie, radość w Bogu, jak owi mnisi w klasztorku, gdy ich brat umiłowany konał.
Wokół krzesła w półśnie snuły się półzjawy, półmarzenia. Ojciec... Coś mówi... Jego to głos przed czemś ostrzega. Nie słychać tego głosu wyraźnie, lecz przenosi się w sercu brzmienie pamiętne. Sens słów zdaje się wisieć w powietrzu: to pieniądze, pieniądze tak cię radują!... Strzeż się! — Jestże to pokój rodzinny? Lampa z kloszem zielonym z wierzchu, białym u dołu, bliźnia, domowa siostra niedoli... Onaż to świeci na tym nowym szlaku życia? Jej że to światło dawno zgaszone mówi do serca: strzeż się! — Myśmy byli cnotą polską, niesławną, bezimienną, surową i bez powabu. Ty idziesz na drogi strome i ślizkie. Strzeż się! — Ryszard budził się. poprawiał na swem miejscu, nasłuchiwał. Mówił do siebie po ocknieniu: