Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/141

Ta strona została przepisana.

— To ci mnisi zarazili mnie swemi modlitwami...
Lecz modlitwy niepostrzeżone, rodzące się, jak obłoki w wysokich Tatrach, były raczej własne, trzeźwe i zdrowe. Płynęły z serca w górę, dając duszy wesele. Wesele dawne, wesele młodości wracało znowu. Drżało od niego każde ścięgno, każda żyła i każda kropla krwi. Ponad wszystkiem i we wszystkiem taiło się wszechmocne uczucie dla Xenii. Ona nie była kobietą, miłością, żądzą, lecz wszechpotężną władzą serca, jego życiem, jego uderzeniem, siłą i pracą.
Lekarz ocknął się, wydobył gruby, złoty chronometr i zaspanem okiem patrzał na godzinę. Ziewnął:
— Quatre...
Nienaski podniósł się ze swego miejsca i zbliżył do Ogrodyńca. W tej samej chwili chory poruszył ręką, wysuniętą z pod kołdry. Coś wymówił bezsilnemi wargami. Ryszard nachylił się, lecz nic nie słyszał. Zwolna ujął rękę starca i uścisnął ją. Ta dłoń chciała mu oddać uścisk, natężyła się i krzywe palce z całej siły szczypały skórę ręki Ryszarda. Jakiś dźwięk dobijał się w zczerniałych wargach o formę słowa. Nienaski dorozumiał się raczej, niż usłyszał:
— Pamiętaj!
Powieki zwolna wwaliły się w oczodoły i ręka zwisła, jak zeschnięty badyl. Lekarz przewracał się w swym fotelu z boku na bok i na gesty Nienaskiego, wzywające go do łoża, nie zwracał uwagi. Nareszcie po wielu minutach stękania ruszył się i przywlókł, cicho suwając pantoflami po dywanie. Nachylił się