żeby chłonęli płucami najzjadliwsze gazy, miazmaty, dymy i kurz. Tych wszystkich zwoła — i nie da! U siebie, na swojem i dla siebie podejmą pracę!
Wzniosą się nadbudowy szybów, zahuczą machiny, windy, motory, warsztaty, rozpalą się piece! Płakał radosnemi łzami, słuchając czyjejś radosnej muzyki.
Miał w sobie szczęście niezmierzone, które było jasnowidztwem, wiedzą najgłębszą, tworzeniem nieomylnem, znajomością dróg potęgi, — szczęście, które było zarazem odruchem żywotnym i świadomym gestem. Swe dawne serce tworzące i twórcze czuł w sobie. Czuł je, jak wówczas, gdy kwitnąca wiśnia uśmiechała się doń z za muru warszawskiej ulicy.
Stary poczciwiec — lokaj, wnosząc tacę ze spóźnionem śniadaniem, oświadczył, że od pół godziny czeka jakiś lokaj. Nienaski kazał go zawołać. Był to „bizon“ pani baronowej Halfsword. Podał list, obrzucając pokoiczynę Nienaskiego spojrzeniem niezgruntowanej, niemal nadludzkiej pogardy. W liście były różne histeryczne wykrzykniki, świadczące o tem, że stara dama już wie o śmierci Ogrodyńca. Ryszard napisał niezwłocznie zawiadomienie, iż przybędzie o godzinie trzeciej — i wręczył ów list dumnemu lokajowi. Po śniadaniu pojechał, piastując pieczołowicie kopertę z testamentem, do adwokata, który prowadził sprawy nieboszczyka Ogrodyńca, — z nim do notaryusza, który akta spisywał, — a z tamtym do sądu. Testament został prawnie obwarowany i pierwsze formalności spadkowe załatwione. O godzinie trzeciej Nienaski wchodził do baronowej. Czekała
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/144
Ta strona została przepisana.