nań w salonie, obnażonym z gazet, bawiąc się wachlarzem z kości słoniowej. Żywe rumieńczyki na zwiędłych jagodach, ognie w oczach wskazywały, że niedawno pękła w tym lokalu butelka szampana. Gdy Ryszard wszedł do salonu, baronowa powstała z krzesła i, w odpowiedzi na jego ukłon, oddała mu szyderczo-uniżony dyg, zabytek z czasów cesarzowej Eugenii.
— Witam w panu nowego potentata finansowego... — mówiła.
— Dziękuję pani baronowej za to powitanie. Jestem, jak dotąd, jeszcze wciąż niezamożnym karyerowiczem. Daleko mi do finansowej potęgi!
— Ależ ja wiem dobrze! Dwa domy. „Contenance“ każdego kilkaset metrów. Ten na „rue de Grammont“ wart z półtora miliona. Wiem, że „révenu brut“ ze sześćdziesiąt tysięcy franków. Ten drugi tuż przy „Gare Saint-Lazare“ pewnie jeszcze więcej. A place, a gotówka! Ma pan w ręku miliony.
— Mam tylko troski burżuja.
Baronowa skrzywiła się, usłyszawszy to ordynarne słowo.
— Proszę pana — mówiła — cóż się stanie po śmierci pana Ogrodyńca z akcyami, nabytemi przez pana — dla mnie.
— Posiada je pani.
— Och, nie! Dziś nie chcę wiedzieć, nie chcę nawet słyszeć o niczem! O niczem! Umywam ręce. Chcę to sprzedać, sprzedać!
— Ja najchętniej nabędę te akcye dla siebie. Gotów jestem załatwić to nawet jutro.
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/145
Ta strona została przepisana.