— Ach, w te tam rzeczy. Moja pokojowa wierząca. Codzień znika na cztery godziny, gdyż musi się modlić i to jedynie w najodleglejszych kościołach. Ona na pewno będzie na tym „smutnym obrzędzie“.
Baronowa chichotała z cicha, jak notoryczna wiedźma z „Makbeta“. Nienaski rzekł do niej:
— Ponieważ pani już wie, że jestem spadkobiercą nieboszczyka Ogrodyńca, ponieważ mam zamiar wszystkie sumy wycofać i nabyć kopalnie w kraju, przychodzi mi na myśl pewna propozycya.
— Słucham pana.
— Czy pani baronowa nie zechciałaby mi powierzyć swych kapitałów?
Stara dama wysunęła z pod sukni nóżkę w najmodniejszym pantofelku i spokojnie przyglądała się jego połyskowi.
— Panu? — spytała po pauzie tak długiej, iż można ją było traktować jako znak nieufności.
— Mnie, pani.
— Będę szczerą. W sprawach pieniężnych obowiązuje szczerość. Nieprawdaż panie?
— Oczywiście!
— Znam pana z rekomendacyi pana Ogrodyńca, który przedstawił go z najlepszej strony...
— Rozumiem... Pani baronowa nie zna mię prawie wcale. I cóż z tego? Alboż, znając jakiegoś bankiera najdłużej i najniewątpliwiej, ma się absolutną pewność, że któregoś dnia nie uda się on w podróż incognito do Ameryki? Jest to ryzyko, hazard nieustający. Tymczasem ja umieściłbym kapitały pani
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/147
Ta strona została przepisana.