Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/154

Ta strona została przepisana.

— Podgląda i przepatruje moje listy!... — mruknęła.
Wstała ze swego miejsca i nieśmiało do niego podeszła.
— Quel type! — mówiła w rozterce i onieśmieleniu — to pan sobie myśli, że z nami jest tak, jak Saba pisała w liście?
— Nie wiem, jak jest z nami! — jęknął, ledwie mogąc wyrzucić te słowa.
Łagodnie podniosły się jej ręce, pomknęły się ku jego głowie i nachyliły ją ku ustom, ku oczom wiernym, zasępionym od uczuć. Gdy ją ramionami otoczył, przywarła do niego wszystka, aż zapomniał, że ona jest drugim człowiekiem i inną płcią. Stali się jednem życiem i jednem czuciem. Coś wszeptywała mu w uszy, coś wcałowywała w usta. Na miejscu, gdzie jej usta spoczęły, snuły się jakoweś słowa płonące. Skoro zaczął dopytywać się i domagać, co znaczą te półdźwięki, nie chciała ich wydać. Przechodzili z miejsca na miejsce, nie mogąc znaleźć najszczęśliwszego. I tu i tam było niedobrze. Znowu się zląkł. Uciekł pod okno, jak za poprzedniej bytności. Siedziała na łóżku skulona, z rozrzuconemi włosami, z głową podpartą na ręce. Gdy coś zagadał z daleka, odburknęła:
— Nie potrzebuję, żeby pan ze mną rozmawiał!...
Zmrok zapadał. Wszystko w tym pokoju przygasło, — powierzchnie mebli, tafle luster, złocone gzemsy. W głębi widać było białość zgniecionej poduszki i rękę Xenii, obnażoną do łokcia, na której leżała masa jej czarnych włosów.