Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/155

Ta strona została przepisana.

Nienaski czuł w sobie takie szczęście, jakiego nigdy jeszcze nie doznał. Anielskie chóry śpiewały w jego sercu pieśni raz tylko jeden brzmiące. Wrzał w nim wulkan rozkoszy, lecz szczęście panowało nawet nad tym wulkanem. To właśnie szczęście stwarzało w nim bezwład duchowy.
— Nie! Nie popchnę cię! Nie zabiję cię! Będę jednym, jednym, albo nie będę wcale. Znaj człowieka! — mówił do niej w duchu.
Gdy już była zupełna noc, powoli zbliżył się do niej i trafił ustami do tej białej ręki, podpierającej fale włosów.
— Pójdziemy do teatru?
— Do którego znowu? — mruknęła z żywością.
— Tylko nie do żadnego kabaretu, nie do żadnej budy.
— No? Więc? Na „Króla Edypa“, czy na inną jaką straszność?
— Do „Théâtre Royale“.
— Och, mój złociuteńki, mój prześliczniuki, mój brylantowy w cyzelowanej oprawie, mój skorpionku! Takem chciała tam być, a nigdy nie byłam! Ale tam drogo... — zmartwiła się ciężko. Ze zmartwienia mocno go w usta pocałowała.
Zdecydował się, żeby jej nic nie mówić o swem milionerstwie. Wszelkie osobiste wydatki traktował, jako pożyczkę, którą z pracy swej budowniczowskiej zwróci. Westchnął:
— Trudna rada! Przecie krzesła nie będą znowu tak drogie...
— Ale jedne z pierwszych, bo pewnie tańsze. Już,