jak drogo, to zawsze lepiej w pierwszych rzędach, bo tak nie lubię być na szarym końcu...
— A kiedy pani nie ubrana.
— To się da zrobić. Ale przecie muszę iść jeszcze z Teresą na obiad.
— O, nic z tego! Dziś nie. Idziemy na obiad my dwoje, dobrze?
— Gdzie? — spytała z zapartym oddechem.
— Do włoskiej restauracyi.
— Tam, w tej szyjce! Wiem. Ale to się jego ponurość dziś zrujnuje! Pan znalazł jaki pugilares na ulicy, czy co?
Nienaski mruknął od niechcenia, śmiejąc się zcicha:
— Znalazłem pugilares...
Porwała się z miejsca, odkręciła światło elektryczne i kazała mu iść do mieszkania tej Neville, do tak zwanego „atelier“, gdyż musiała się ubrać. Niechętnie wyszedł do owego salonu. Był to duży pokój z aparatem fotograficznym wielkiego rozmiaru. W głębi, za kotarą, było łóżko pani Neville. Na stołach leżały albumy z fotografiami. Nienaski zaczął je przeglądać. Xenia tymczasem za ścianą pokoju wyśpiewywała melodyjnym sopranikiem wesołą włoską piosenkę:
„Io conosco un morino
Delio sguárd’ assasaino...
Dove vado mi segue...“
Śpiewała tak radośnie i swobodnie, że o wszystkiem zapomniał i słuchał. Strojenie się trwało bardzo długo. Było po szóstej, kiedy został przywołany do