pokoju szczęśliwości. Xenia była już w kapeluszu i paltociku. Usta były zlekka — zlekka... Wypierała się, że niema nic a nic. Wykrzykiwała, że to jest „podłość“ posądzać „kogo“ o takie rzeczy. Kazała wycierać swe wargi „paluchem“ na dowód, że nic niema. Z głębokiemi stękaniami wskazywała na dość skromny aksamitny „kapidron“ z rondem, w którym to kapidronie wyglądała prześlicznie.
— Zupełnie aspirantka do Armii Zbawienia.
— Ależ gdzież tam! Trzeci portret Lady Hamilton. Czy nie?
— Eh, pan to jest także naiwny historyk sztuki! Chodźmy!
— Zaraz! Chciałem Xeniusię o coś bardzo prosić...
— Nareszcie! Słucham...
— Pani się stąd wyprowadzi... — błagał z całego serca, z całej duszy. Rozzłościła się na dobre. Poczerwieniała i buchnęła z ostatnią pasyą:
— At! Nie idę z panem nigdzie.
— Przecie to jest niemożliwe!
— Co niemożliwe?
— Mieszkanie tutaj.
— A cóż mi tu ugryzą kawałek, czy mi urwie kto głowę? Pan by chciał pewnie, żebym ja mieszkała w jakiej „Pracy“, a na cały dzień chodziła za zarobkiem do fabryki. Mówię panu otwarcie, żeby mi pan dał pokój ze swymi rozkazami. Nie idę do teatru — i już!
— Ja pani wytłomaczę!
— Proszę mię zostawić w spokoju — i w domu.
— Nie wyprowadzi się pani z tego mieszkania?
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/157
Ta strona została skorygowana.