Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

— Nie!
Usiadła na fotelu i, poświstując, patrzała w komin
— Czyż nie można w takiem mieście, jak Paryż, znaleźć sobie lepszego mieszkanka?
— Gdzie mam to „mieszkanko“ w Paryżu „najmać“? — krzyknęła najzupełniej z warszawska. Tu mi jest dobrze, mam towarzystwo i jaką taką wesołość, to chciałby mię wpakować w jaki klasztor!
— Ależ, nie!
— To gdzie?
— Czy ja wiem? Trzeba poszukać! Mało to pensyonatów!
— „Pensyonatów“... — przedrzeźniała go z najgłębszą pogardą. — Z panienkami, z dziewczątkami, z aniołeczkami, co to ni be, ni me. Zbiją się te Anielki, Madzie, Joasie, Marynie w gromadkę, w rożku salonu i szepcą gołębiemi, zaróżowionemi dzióbkami o takich potwornych paskudach, że pan osiwiałby z przerażenia, gdyby pan to mógł słyszeć tak, jak ja słyszałam. Już — dziękuję. Ja lubię sama wszystko wiedzieć, poznać i na własne oczy zobaczyć. Nie potrzebuję, żeby mię byle kto oszukiwał.
— Ale się pani stąd wyprowadzi!
— Pan mi każe?
— Nie każę, ale będę Xeniusię błagał, zaklinał, molestował...
— Bez tej tam „Xeniusi“. Już za pan brat.
— Chodźmy... — prosił.
— Z panem się tam zabawi... — zdecydowała z wyniosłą odrazą, zabierając się jednakże do wyjścia.
Było jeszcze za wcześnie na obiad, więc prze-