Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

milczy... Szczegóły jedne drastyczniejsze od drugich. W pewnej chwili na pół pijana skacze na plecy kompozytora, który siedzi przy fortepianie. Obejmuje go nogami. Później tańczy na stole i wspomina te chwile, kiedy to muzyk całował ją w nogę. Ów starszy wielbiciel wciąż słucha i milczy. Jeszcze jakieś słowo tej kobiety — i padł na ziemię. — Umarł. — Tej treści Nienaski nie zapamiętał dokładnie. Opadł na jej dno, przemierzył ją i zgruntował jak nurek, który dosięga tamtych rzeczy, — czarnej podstawy, ślizkich wodorostów, niewidzialnych dla oka patrzącego po wierzchu. Przeklinał myśl i przypadek wybrania tego teatru i tej właśnie sztuki. Przeżył to „sztuczydło“, jako rzeczywistość. To samo wino pił przed chwilą, tych samych mężczyzn widział na ulicy. Ci sami, albo tacy sami otaczają go wciąż, mówią do niego jak tamci do tej na scenie.
Te same są ulice i gdzieś jest wnętrze wesołości, w którem się dział ten dramat straszliwy. Ten starszy to jest przecie on sam, Ryszard Nienaski. A więc taką jest kobieta! Gdy się umrze, ona tak płacze, tak szlocha nad trupem, zanim się w ramionach następcy nie pocieszy.
Tortura wymyślona, czy tylko pokazana przez poetę, rozdzierała mu serce, jak katowskie koło, albo dla odmiany, ściskała je, niczem przemyślny „hiszpański trzewiczek“. Gdy ów starszy współbiesiadnik runął na scenie, Xenia zaśmiała się z cicha. Któż zgadnie, co ten jej śmiech znaczył? Czego był echem? Czego zwierciadłem? Podniosła na Ryszarda oczy, — wyszukała jego rękę. Ścisnęła ją mocno i