Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Ratować? Ratować za pieniądze Ogrodyńca, za pieniądze chłopów polskich? Każdy grosz jest cudzy! Czy jeden człowiek więcej jest wart, niż drugi? Czemu ten, a czemu nie inny? Ojciec Xenii! Tak! Idź, idź! Kradnij te cudze, publiczne, odziedziczone pieniądze na potrzeby prywatnych twych uczuć! Idź, zaczynaj!
Xenia podniosła głowę. Twarz miała zalaną łzami, nos czerwony, włosy w nieładzie. Jakże była inna! Jak zgoła inna! Te oczy, zamglone od żałości, ta twarz prześwietlona od czucia.
Przypomniała sobie:
— Pozwoli papa przedstawić sobie pana...
Granowski poprawił monokl salonowym gestem. Wpatrzył się w przybysza.
— Pan Nienaski... — rzekła.
— Miło mi poznać... Pan tu z moją córką?...
Słowa te były zaiste najbezsilniejsze. Co znaczyły? Jakie mogły znaleźć wytłomaczenie w odpowiedzi? „Tu z moją córką?“
Oczy więźnia-kryminalisty, przykutego do muru swej kaźni, pytały:
— Któż ty jesteś, który przyszedłeś do mnie z mą córką? Kawaler, kochanek, taki pan?
Bezsilna niedola, niedola najgłębsza na świecie taiła się w niemem spojrzeniu. Nienaski je zrozumiał. Rzekł spokojnie:
— Znam pannę Xenię jeszcze z Warszawy.
— Z Warszawy... — powtórzył Granowski, kiwając głową.
— Jestem szczerym przyjacielem panny Xenii,