Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/176

Ta strona została przepisana.

panie! — pośpiesznie i wesoło odpowiedział lokaj, wskazując salę oczyma, podczas gdy ręką manewrował po stoliku.
— Jednakże ta... — wtrącił ten gość opryskliwie, czując że nie wie, co ma dalej powiedzieć.
W tej chwili jakaś grupa osób stojących usiadła i odsłoniła wnętrze podwyższenia, pewien rodzaj drugiej sali, mniejszej, która stanowi, w stosunku do pierwszej, jak gdyby niewysoką estradę. Tam siedziała Xenia i Neville. Obok ostatniej tkwił jakiś łysoń we fraku. Nienaski odetchnął. Xenia patrzyła na pierwszą salę oczyma, które lśniły w jaskrawem świetle, niby najbezcenniejsze brylanty. Te oczy śmiały się, miotając na prawo i na lewo niestrzymany ogień młodości, śpiewały i kusiły. Ze smakiem jadła owoce. Łysy co chwila przechylał się ku niej, wesoło gawędząc. Przekomarzała się, odpowiadając mu wesoło, z wybuchem śmiechu.
Nienaskiemu przyniesiono potrawy. Nie był głodny, lecz jadł spokojnie, pił wino małymi łykami. Od czasu do czasu spoglądał w stronę swej przyjaciółki. W głębi sali jedna z dam podśpiewywała po dobrym obiedzie walczyka z „Wesołej wdówki“:

„Tous les jours je vais chez le Maxim’s.
Là je suis très intime...
C’est là ou j’oublie
Ma malheureuse patrie...“

— To było dobre... — mruknął Ryszard do siebie. — To do mnie piją... „Ma malheureuse patrie...“
Zdecydował się już, że rzuci tę Xenię. Dosyć! Nie mógł darować kłamstwa, które popełniła. Szano-