Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/179

Ta strona została przepisana.

blok kamienny od jakiejś wielkiej budowli i że spadł w miękkie błoto. Piersi miał ściśnięte. Ból głowy. Ponieważ nic nie miał w ustach od wieczornej uczty u Maxima, więc zeszedł z piętra, gdzie się mieścił numer, do jadalnej sali na dole. Dano mu miejsce przy osobnym stoliku. W sali byli oficerowie marynarki, ludzie przeważnie starsi, żarłoki i bibosze. Opowiadali sobie nawzajem sprośne głównie anegdoty i całym stołem ryczeli ze śmiechu. Raz wraz powtarzała się jakaś historyjka... Było to zaskoczenie uczuć przybłędy z innej strony. Była to napaść życia na jego samotną duszę. Taki oto śmiech zostaje z cierpień, które on przeżył i przeżywał. To jest koniec miłości, a taka jest niewątpliwa fotografia życia! Ten śmiech i te anegdoty działały na niego bardziej, niżby mogła działać publiczna zniewaga. Wszystko, co czuł, odbywało się w milczeniu, którego już nikt nie był świadkiem. Jedyna sąsiadka, — śmierć — przysiadała się po przeciwległej stronie stolika i wyciągała pomocną dłoń... Ale podnosił na nią mężne oczy, aż znikała i puste było miejsce przy stole, które niedawno zajmowała Xenia. Brał do ust potrawy i niby pił wino. Lecz wreszcie nie mógł znieść tej sali, gwaru i rozmów. Wyszedł stamtąd na wybrzeże. Straszne przywitało go morze, — szerokie rozlewisko Girondy, — dziki szum przypływu. Była to katownia uczuć. Szedł daleko, drogą od strony morza obmurowaną, wśród przepychu will i pałaców zbogaconych winiarzy z Bordeaux. Myśli chłostał morski wiatr, czucia rozdzierał morski szum.
Jakże pragnął umrzeć! Nie dźwigać już w sobie