Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/181

Ta strona została przepisana.

fującego bydlęcia ludzkiego był trwały i niezniszczalny. Ten uśmiech zwierzęcej pewności mocniejszy był, niż ciemność niezgłębionej nocy, niż głęboka bezdenność morza, niż władza wiecznego przypływu. Patrzał w zranioną duszę z tej nocy, wychylał się z topieliska, gdy światło latarni przesunęło się i przygasło.
Nie! Nie można było przebaczyć! Czuł wciąż jeszcze ogień zemsty! Wznosiła się w nim zemsta bardziej olbrzymia, niż ocean, i mocniejsza, niż jego siła.
— Nie mogę żadną miarą zapomnieć! Nie mogę darować! — mówił do kogoś cicho, w omdleniu, upadając z bezsiły, zlany potem. Stał w tem miejscu długo, jakby czekał na wyzwanie, na pozew, czy na wyrok. Lecz, gdy zamiast wyroku, nadciągnęła nowa nawałnica uczuć, uchodził przed nią dalej, a dalej. Trafił w mroku na szosę twardą, chociaż okrytą warstwą błota, prowadzącą w pola, a wciąż w kierunku świetlistej morskiej wieży. Połysk latarni wydobywał raz wraz z pomroki zarysy nieznanego lądu. — Jakoweś niewyraźne, rozpłaszczone, nizkie wzgórza, — zapewne, diuny nadmorskie, — czarne fale, zaledwie rysujące się w oku zbitych, kłębiastych drzew. — Martwe, bryłowate kształty budowli bez okien i światła, pierwszy raz widziane formy tej obcej ziemi. Te widoki, narzucające duszy swą moc i cudzość, trwanie ich tutaj po za światami dziejów uczucia równie były nie do zniesienia, jak rozmowy oficerów w szynkowni, jak niebieskawy połysk morza, gdy po niem szła czujna śmiga latarni. Obok gościńca objawił się w oświetleniu gęsty las, istne widmo za-