Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

w sobie odcienie szkarłatu i fioletu to niewiarygodne wyśnienie bezcelowości oceanów. Pod wielobarwną kopułą jego ciała snuły się jakoweś pępowiny, ni to sznury wnętrzności ślicznej kobiety, która zdrowe dziecko porodziła. Nienaski szeptał do tej nieznajomej zjawy:
— Jesteś piękna, pływając w morzu, jak była Xenia w morzu mojej miłości...
A gdy meduza, rzucona na skalny występ, zawisła w postaci galaretowatej, potwornie białawej masy, śmiał się:
— Jesteś, jak Xenia prawdziwa...
To miejsce go oczarowało. Zakradła się do głowy myśl:
— Tutaj!
Usiadł w kucki nad samym brzegiem i patrzał w tę cysternę.
Marzył: stać się zgnilizną, która już nie czuje... Nie wracać już i nie deptać dróg, zbudowanych pracowicie przez ludzi, które szatan dziedziczy. Wszystko złożone jest tak: — wieki, oceany, wybuchy wulkanów, prace rzek — dla człowieka, a praca człowieka — dla rozkoszy szatana. Odejść od tej walki daremnej! Dać się pokonać przyrodzie, pójść w odwrotną drogę, prowadzącą do przystani spokoju. Szlachetność musi być pobita. Wiersz Leopardiego, pisany w dniu ślubu siostry:
„Nieszczęsne, albo nędzne porodzisz dzieci.
Wybieraj nieszczęsne“.
Ten człowiek wiedział. Zaiste tak!
Do czegóż wrócić? Jak walczyć? Jaką bronią?