Wśród huku wody i pośród swej pracy wewnętrznej Nienaski usłyszał ten głos z podziwem. Na drugim krańcu cysterny stał właściciel hotelu, który widocznie miał na oku i śledził tego niewesołego gościa. Ryszard skinął głową, dając znak, żeby tamten zbliżył się i mówił, czego chce. Francuz począł mu opowiadać tajemnicę fenomenu tutejszych skał. Mówił szybko, obrazowo, z finezyą iście gallijską, pokazując rozmaite objawy, związane z ukazywaniem się morza w tej skalnej jamie. Wśród tego potoku wyjaśnień, rzucił okiem na zegarek, a wreszcie oświadczył, że jednakże czas już na „déjeûner“, którego Francuz nie poświęci dla niczego, — ani dla najrozkoszniejszej dyskusyi, ani dla rewolucji, ani dla zbawienia duszy. Nienaski miał zamiar oświadczyć mu, że właśnie, jako Słowianin, chce dziś jedzenie poświęcić dla rozważania piękna morskiego, — lecz rozmowa z tym człowiekiem sprawiała mu pewną ulgę. Za chwilę ta odrobina ulgi — jak to bywa w dziejach ludzkiej niedoli — stała się na krótkie mgnienie oka niemal pociechą. Szedł tedy w stronę domów obok miejscowego gaduły. W drodze spytał o kilka szczegółów co do budującego się gmachu, a wreszcie nadmienił, że jest dziedzicem tej plaży i przyszłego wielkiego hotelu. Dziedzic niewielkiego hotelu nad niewielką plażą — aż oniemiał na tę wiadomość. Stał się ugrzeczniony, pokorny i płaski. Przeprowadził swego gościa poprzez las, drogą mało znaną i zarośniętą, okazując właścicielowi jego dziedzinę w jej wertepach i skrytkach. Znał to miejsce — Boże drogi! — jest tutaj autochtonem. Bagatela! Ta plaża i to miejsce! Ależ to złote jabłko! Wokoło
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/188
Ta strona została skorygowana.