Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

winnic i przyszłego kasyna, a raczej domu gry. Rzecz była milionowej wagi, a kiedyś mogła poprostu nie mieć ceny. Było też prawdopodobną rzeczą, że cała impreza padnie i nie będzie przedstawiać ani połowy ceny, jaką posiadała w owej chwili. Jak na giełdzie. Nienaski wahał się. Pewna grupa potentatów z Bordeaux chciała nabyć tę plażę i rozpoczęty dom. Czekano jednak na zmęczenie obecnego właściciela targami i wystawianiem złych horoskopów. Gra trwała tygodniami.
Milioner jadał w „buvet’ce“ i rozmawiał z oczytanym hotelarzem o hugonotach i żyrondystach, których ta ziemia była gniazdem, siedzibą i ojczyzną. Nocami źle sypiał. Nie znosił morza, którego wiosenny ryk, burzliwe nawałnice i furye przypływów nękały mu duszę, lecz przepędzał noce właśnie nad morzem. Z pewnej wystającej ławicy piasku patrzał w noc, w ocean i w niebo. Gdy w przepaści wód, w kierunku wyspy Oleron gasło słońce i gdy ciemność okrywała ryk morza, wybłyskiwały gwiazdy. Nie wiadomo, dlaczego ten widok przynosił sercu niejasną ulgę. Wzrok czepiał się tych świateł dalekich. Tysiące milionów gwiazd zdawały się rozbierać pomiędzy siebie wiecznie jednaką boleść duszy, w niepojęty sposób pomniejszać ją, rozdrabiać, kruszyć, odwracać, zabawiać swem migotaniem. Umysł, wciśnięty w kluby jednego pojmowania, przerzucał się jak gdyby poprzez siebie, usiłując pochwycić niemożliwość ujęcia odległości między słońcami — dalekości dróg światła, które, biegnąc z prędkością czterdziestu tysięcy mil na sekundę, przybywa do swego celu po