Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/196

Ta strona została przepisana.

na sobie żadnej winy w stosunku do panny Granowskiej — rzekł wyniośle.
— Czyż tak? Odziedziczył pan miliony i ani słowa nie powiedział pan o tem osobie tak mu blizkiej, jak Xenia. Ona jest pewna i chyba ma słuszność, że pan skorzystał ze sposobności, ażeby ją wpół drogi rzucić. Drobny szczegół, nie zasługujący na wspomnienie, eskapada nocna do Maxime’a, posłużyła panu za powód do zerwania. Ona została bez szeląga, a pan ma odziedziczone miliony. Ona ma ojca w więzieniu. Trzeba było nająć adwokata... Została jej chyba śmierć. Śmierć też wybrała.
— Moja pani! — wtrącił powstając — ja się domyślam sensu tej komedyi. Chciała mię pani postraszyć i zapędzić w sieci panny Granowskiej, która jest w tamtym pokoju i słucha naszej rozmowy.
— Możemy pójść i zobaczyć, że jej tam na pewno niema.
Wstała z miejsca, otwarła niedomknięte drzwi i ukazała mu ten pokój szczęśliwości, zajęty, w istocie, przez rzeczy kogoś innego.
— Pannie Granowskiej — mówiła — nie mogłam, niestety, wynająć tego pokoju, gdyż ona jest teraz bez grosza.
— Wdzięczny pani jestem za te wszystkie informacye. Pozwoli pani, że już sobie pójdę.
— Żegnam pana.
Wyszedł majestatycznym, trochę nawet teatralnym krokiem. Lecz już na schodach niezupełnie dokładnie wiedział, gdzie są te schody.
Stanął na platformie pierwszego piętra. Okno