tam było wychodzące na jakiś nagi mur, pełen brudnych szczelin. W jednem miejscu ciekła na chropawym tynku smuga wilgoci, którą już lekka zielonawa pleśń okrywać zaczęła. Co było w tej barwie, że nasunęła te właśnie słowa? Kto je podszeptywał? Kto szlochał?
Nienaski zapomniał zupełnie o tem, co się zdarzyło, gdzie jest i co ma czynić. Obłęd. Znikąd, z niepamięci napływały słowa, jakby je ktoś bezcielesnym palcem pisał na zwilgotniałym murze. Na wspomnienie, a raczej na widok słów, zwiastujących przyszłą wielkość i najwyższe zwycięstwo, zaszlochał z głębi piersi. Oto było odnalezienie — i moc. Coś rozwiązało się w nim i piekło w piersiach od tego szlochu. Głęboka radość wiała, jakby wiatr wiosenny, ze słów:
„Na drgającem szatana ciele
Zatkniemy sztandar zwycięski Twój“...
Na dole drzwi szczęknęły. Ktoś wchodził powoli. Nienaski obejrzał się z tej daleczyzny, gdzie był — i zobaczył Xenię. Ona, spostrzegłszy go, uczyniła ruch, jakby do ucieczki. Lecz powstrzymał ją gestem, nakazującym, żeby została.
— Proszę mię puścić — zawołała.
— Nie, już cię teraz nie puszczę! — rzekł z wesołym uśmiechem.
— Czego pan chcesz odemnie? — porwała się z furyą.
— Chcę, żeby to wszystko już raz skończyć. Chcę cię prosić, żebyś ze mną pojechała do Saint-Severin.