dzień w dzień, że nie może znaleźć dobrego mieszkania, uskarżał się, że tyle ma kłopotu z wyszukiwaniem i że tak trudno znaleźć w Krakowie coś lepszego za niewielkie pieniądze. Wierzyła nabieraczowi. Przyjeżdża tedy z ojcem w październiku, — już zimno, — w drodze martwi się, że wypadnie chyba tłuc się po pensyonatach, zanim się jakie lepsze mieszkanie trafi. Na dworcu czekał przecie. Zapakował „famułę“ do fiakra i kazał jechać na jakąś tam ulicę. Przyjeżdżają pod kamieniczysko, — nawet nie zwróciła uwagi, na której ulicy. Wchodzą po schodach kamiennych, „krakowskich“, na drugie piętro. No, drzwi jak drzwi... Zadzwonił. Jakaś nieznajoma kuchta drzwi otwiera i „całuje rączki“. Korytarz wcale ładny... A ten się śmieje w swe wąsy! Czego znowu! Uchyla drzwi z ukłonem... Aż krzyknęła! Pokój obszerny, przecudny, o dwu oknach. Śliczne łóżko metalowe, zasłonięte parawanikiem z białego drzewa, specyalnie obstalowanym. U góry tego parawanika sztychy, które tak lubiła — Tycyana hrabia Norfolk z Pitti’ch i ten z Luwru młodzieniec z rękawiczką... Reprodukcya panienki Leonarda, która przypomina Simonetę Boticellego, a przecież jest tak inna, tak najzupełniej inna... W głębi pokoju śliczne biurko na obstalunek robione. Na niem czarujące fotografie — chłopaka Rafaela, z uciętymi włosami, — anioła grającego na skrzypcach według Rossi’ego...
Grube sukno niebieskie zaściela cały pokój. Śliczne obicie i lampa — istny cud! Cóż za abażur ze szkła! Jaki blask!
Pani Xenia była tego dnia wyjątkowo, po burżuj-
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/204
Ta strona została skorygowana.