Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

sku szczęśliwa. Lecz na szczęśliwość wogóle i innych dni nie mogła się uskarżać. Odkąd wyszła za mąż za tego cierpika i narwańca, zazdrośnika i krzykałę o morałach, wielbiciela co najbrudniejszych i najbardziej cuchnących robotników, — dobrze się czuła. Stała się inną, tak inną, że nie mogła przypomnieć siebie samej w Paryżu, lub Warszawie. Gdy jej jeszcze kiedy „dla konkokcyi żołądeczka“ poczynał urągać, gdy się o coś tam „nawalił“ z całem brzemieniem zestawień i przypomnień, po prostu nie wierzyła w to, co on jej (z życia przecie) wypomina. Wszystko tamto wywietrzało jej z głowy i wyleciało z pamięci. Nastało inne życie, tak urozmaicone i bogate, że literalnie nie mogła przebrnąć, przebić się przez ogrom tego piękna. Istne zboże we żniwa! Gdy była nad Wisłokiem w cichej polskiej wioszczynie wśród wieśniaków i wieśniaczek, — w łagodnym rzecznym rozdole, który się niepokaźnie poczynał, otwierał, jak gdyby sen letni, spokojny, a kończył kędyś na progu nieba, — nie mogła literalnie wierzyć, że ona wogóle była w tym jakimś Paryżu, w takiem mieście, że tam znała jakichś tam ludzi... Bo po prawdzie, to lubiła nadewszystko wieś i prawdziwych chłopów, prawdziwe dziewczęta i kobiety, szczery „wieski“ naród i ich tameczne, a swoje własne życie. Każda wiejska praca, prawda, piosenka wpadała do jej duszy i do ucha, jak pszczoła do swego ula. Piosenki! Raz zasłyszana — już jest w pamięci, jak w kufrze zamczystym, na zawsze. Umiała na pamięć wszystkie i każdą, ale tak, jak się mówi, tak, jak trzeba taką rzecz wydać, żeby było i prawdziwie i ładnie. Jakże