Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/208

Ta strona została skorygowana.

szedł przez dworzec podrzędnej stacyjki i wybiegł na gościniec swój własny, nowo zbudowany w tych polach, a prowadzący do największej z nowych kopalń, noszącej nazwę „Xenia“, której wieże drewniane, koła wind i duże budynki widać było w oddaleniu. Brzegiem gościńca, którego środek wysypany był tłuczonym kamieniem i miałem węglowym, biegły szyny kolejki kopalnianej, a na niej snuły się wciąż wywrotne wagoniki z urobkiem węglowym. W kierunku szybu „Xenia“ szli robotnicy i rozmaity, pracujący naród. Nienaski szybko wymijał ich grupy. Gdy w zamyśleniu przechodził obok jednej z takich gromadek, uderzyło jego ucho kilka zdań, wyłuszczonych przez jakiś głos znajomy. „Milioner“ obejrzał się, lecz nikogo takiego nie dostrzegł. Wszyscy ci ludzie byli niemal jednakowo ubrani, w kaszkiety i spencery czarne od pyłu. Odszedł tedy parę kroków, lecz brzmienie tego głosu zmusiło go do obejrzenia się raz jeszcze. Wówczas dopiero wśród ludzi rozróżnił i przypomniał sobie tego, kto przemawiał tym głosem. Był to paryski znajomy z lat dawniejszych — Żłowski. — Podstarzał się był i wrósł, niejako, w naród, przywdziawszy kabat, portki, buty i kaszkiet taki sam, jak wszyscy inni. A jednak został sobą. Ta sama to była fanatyczna twarz, poorana, a raczej podeptana przez życie. Broda mu dobrze z boków podsiwiała. Jeszcze bardziej zapadły się oczy. Gdy Nienaski, wpatrzywszy się dobrze w tego człowieka, poznał go doskonale i pozdrowił, tamten niechętnie uchylił kaszkieta, lecz zaraz odwrócił twarz, jakby na znak, że na owym ukłonie wszelka się znajomość urywa. Nie-