wyjęty z pod wszelkiego pańskiego prawa. Przepraszam za natręctwo.
— Ja żadnych praw nie stanowię. Z żadnemi prawami nie jestem w kontakcie. To pan stanowisz tutaj prawa, z pod których ja właśnie jestem wyjęty... — śmiał się Żłowski, pokazując ręką zabudowania kopalni.
— To są budowle i maszyny nad martwymi pokładami węgla. Jeżeli zgrupowanie środków i zorganizowanie metod pracy jest prawem, to istotnie takie prawa usiłuję tutaj stanowić.
— Właśnie o tem mówię.
— Mówi pan to w sposób szyderczy. Radbym wiedzieć, jakby brzmiała krytyka pańska metod i sposobów tej pracy. Dałbym wiele za to, żeby ją posłyszeć. Właśnie krytyka pańska. Ja to szczerzę mówię.
— Moja krytyka „brzmiałaby“ tak nieprzychylnie, że lepiej schować na dno jej szczerość.
— Nie wiedziałem o tem. Jeżeli krytyka pańska moich i naszych tutaj usiłowań, w jego mniemania uchodzi, jak przypuszczam, za prawdę, to czemuż kryć na dno prawdę?
— Bo to jedyna jeszcze moc prawdy takiej, jak moja, kiedy się kryje.
— Ja sądzę, że prawda, której nie można udowodnić — bez szkody dla niej — nie jest tem, za co się podaje.
— Po co panu, milionerowi, znać inną prawdę nad tę, że pan ma w ręku odziedziczone skarby i może je, według fantazyi, kłaść tu, w te przemysły, albo je
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/210
Ta strona została skorygowana.