Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

— Nie. Nie stoję jeszcze mocno, skoro pan chodzisz tutaj między ludźmi.
— Między pańskimi ludźmi, między pańskimi „chłopcami“...
— Wówczas dopiero stałbym mocno, gdyby praca, która tu wrzeć poczyna, wessała pańskie szyderstwo z niej, rozpuściła je w swym dorobku i przerobiła na element nowej swojej siły.
— Pan zawsze lubisz „organizować“ pracę, oczywiście cudzą. Czynić z cudzej pracy element swojej siły.
— A cóż mam na tej ziemi robić, jeśli nie organizować pracy?
— Byłoby jeszcze bliższe zadanie.
— Jakie? Zaraz je wykonam, jeżeli jest bliższe dobra.
— Odziedziczone miliony giełdziarza — wszystko mi jedno jakim sposobem...
— Radzę panu wierzyć, że godziwym!
— Dla mnie dziedziczenie jest niegodziwością. Doskonale czarnego koloru nie można w moich oczach poczernić drugiem czernidłem. Otóż — odziedziczone miliony rozdać głodnym. Dopóki są na tej ziemi głodni, pańskie zachcianki patryotyczno-industryalne są zbrodnią, tem gorszą, że na niej świeci się blichtr jakiejś idei. Pan wolisz organizować ciężkie roboty tych nędzarzy, mustrować armię z nich złożoną do walki z „wrogami narodu“, to znaczy z nędzarzami z za rzeczki, — wreszcie obdarowywać ich ideami.
— Nie będę dysputował. Przecie i pan obdarowu-